Góry to miejsce w którym realizuje swoje pasje, marzenia, wyzwania. Wartością dodaną do mojej górskiej pasji jest aktywność fizyczna. Rok temu podsumowałem mijający rok w liczbach, z wykorzystaniem danych z urządzenia Garmin, nierozłącznego towarzysza wypraw. Przyszedł czas na podsumowanie roku 2021. Gdy rok temu pisałem o roku 2020, deklarowałem, że 2021 będzie jeszcze intensywniejszy, sami zobaczcie co się udało zdziałać.
1520 km przechodzonych w górach – (2020 r – 1024km)
4 580 000 kroków – średnio dziennie 12 500 – (2020 r – 4 000 000 – 10 000 dziennie)
1500 km rowerem – (2020 r – 2500 km)
200 km biegania – (2020 – 100 km)
40 biwaków w górach – (2020 – 30 biwaków w terenie)
Cyferki lubię sprawdzić na koniec roku, jednak to nie one towarzyszą mi na szlaku. W pamięci zostają przede wszystkim widoki, przygody, ludzie, sytuacje. Poniżej mój skrót roku 2021, opis szlaków, przygód, wypraw uzupełniony o kilka fotek ze szlaku.
Celem numer 1 w 2021 roku było przejście odcinka łuku Karpat biegnącego przez Ukrainę. Cel był kontynuacją wyprawy z roku 2020 czyli Głównego Szlaku Beskidzkiego. Zarówno GSB jak i wyprawa na Ukrainę były połączone ze zbiórką charytatywną dla chorych dzieciaków. W 2020 wspieraliśmy Karola, a w 2021 Karolcię mieszkańców Andrychowa. Decyzja o wyprawie na Ukrainę zapadła na początku roku, a większość tegorocznych aktywności miała na celu przygotowanie się do wyprawy numer 1.
Rok rozpoczął się powoli, kilka szybkich wyjazdów w Beskidy, Babia, Barania, Rysianka, udało się przywieźć kilka ciekawych fotek. Styczeń 2021 w górach był malowniczy, sporo śniegu i ładna pogoda, prawdziwa zima. W moje pamięci utkwiła wyprawa na szczyt Jałowiec w Beskidzie Żywieckim. Szczyt niski bo raptem 1111 metrów, początek wyprawy to mgła i towarzysząca nam mżawka. Po dotarciu do schroniska zbyt wiele się nie zmieniło, poza temperaturą. W czasie gdy my konsumowaliśmy posiłek, temperatura z kilku stopni na plusie spadła na dobre minus 5. Nasze ubrania zamieniły się w lodowe skorupy, wszystko co było mokre kompletnie zamarzło (a było mokre prawię wszystko). Było to ciekawe doświadczenie i poświadczenie faktu, że pogoda w górach zmienia się w kilka minut.
W lutym zagościłem na Podhalu, znów aura była dla mnie bardzo życzliwa. Sporo kilometrów w górach i dużo fajnych zdjęć z tych wyjazdów. Przełom Lutego i Marca to piękna pogoda w Tatrach, słońce, niebieskie niebo i dużo śniegu.
Marzec i kwiecień to aktywność w nizinach, sporo biegałem, rozpocząłem sezon rowerowy. Dwa miesiące dużej aktywności, codzienne spacery, biegi wymienne z rowerem. W tym czasie miałem już w planach zmierzenie się z Głównym Szlakiem Beskidzkim. Miało to być szybkie przejście najdłuższego znakowanego szlaku w Polsce. Z GSB miałem do czynienia w 2020 roku, wtedy przejście zajęło nam 15 dni w tym roku miało być maksymalnie 10.
Gdy śnieg zszedł z beskidzkich szlaków rozpocząłem etap rekonesansu, lekki plecak, lekkie buty, nocleg przeważnie w terenie i jeden cel, 50 km dziennie. Po dwóch miesiącach treningu szło całkiem, całkiem. Szlak przemierzałem odcinkami, najpierw Beskid Śląski, Żywiecki i dalej na wschód. Pokonując kolejne kilometry i pasma górskie wiedziałem, że jestem na dobrej drodze do realizacji celu. Odcinki 50 km dziennie nie stanowiły dla mnie problemu, na aplikacja Strava widziałem, że każde z wymagających podejść pokonuje w rekordowych dla mnie czasach. Moje samopoczucie na podejściach było o wiele lepsze niż podczas wędrówki rok wcześniej. Jednym słowem byłem przygotowany na szybkie GSB.
Kontuzja – wszystko szło pięknie aż do 19 czerwca. 18 czerwca rozpocząłem przedostatni odcinek rekonesansu, najdłuższy bo ponad 150 km z Krynicy Zdrój do Komańczy. Był to pierwszy odcinek z lekkim raptem 20 litrowym plecakiem Grivela. Do Krynicy dotarłem popołudniem, na ten dzień miałem zaplanowane 10 km do Mochniaczki Niżnej. Rano ruszyłem na szlak, skoro świt, przede mną Kozie Żebro, Rotunda, które pokonałem bardzo szybko.
Około 11 byłem już w Zdyni na śniadaniu. Szybki posiłek, cudna pogoda, ubieram buty i ruszam dalej. Czuję, że za mocno zawiązałem lewy but, jednak nie reaguje i ruszam dalej. 5 km dalej aplikacja Locus Map, wskazuje źródełko, robiąc rekonesans, sprawdzałem wiaty, źródełka i inne miejsca zaznaczone na mapie. Nanosimy je na tracki Garmin. Źródełko było oznaczone w wąwozie z bardzo stromym zejściem, zbocza były obsypane liśćmi. Podczas zejścia naciągnąłem mięśnie piszczelowe lub naderwałem, po wyjściu z wąwozu w którym de facto nie było wody od razu poczułem ciągniejscie mięśni piszczelowych. Początkowo ból nie był mocny, ale z każdym kilometrem się nasilał. Miałem około 120 km do Komańczy, moim błędem było podjęcie tej trasy w taką nogą. Każdy kilometr to większa opuchlizna na lewej kostce, o ile podejścia nie były bolesne, to już każdemu zejściu towarzyszyły zaciśnięte zęby a czym dalej tym w mych ust padało więcej przekleństw. Pomimo bólu, wielu niecenzuralnych słów, przeszedłem te 120 km w dwa i pół dnia, czym kompletnie zmasakrowałem nogę. Do dziś dnia nie mam pojęcia co mną kierowało i po co się katowałem. Miałem rezerwację w K85 w Komańczy, gdzie chciałem zobaczyć mecz Polaków ze Słowakami na Euro. Na mecz nie zdążyłem, ostanie km, to ciągłe przerwy, pauzy i masę przekleństw. W K85 spędziłem 3 dni, kostka miała kształt bombki, moja aktywność w K85 to wyprawy pod prysznic celem zimnego prysznica. Ania z K85 skombinowała liście kapusty, którymi okładałem nogę celem pozbycia się opuchlizny.
Tym spektakularnym sposobem z domieszką bezmyślności załatwiłem sobie 3 tygodniowy odpoczynek. Wybrałem idealny czas, mecze Euro i wygodna kanapa do tego miska z lodowatą wodą. Noga regenerowała się bardzo powoli, jakieś lekkie spacery, rower, ale to maks na co było mnie stać. Świadomy stanu nogi postanowiłem podjąć wyzwanie, czyli GSB na szybko. Wystartowałem 14 lipca, początek bez sił, bez kondycji z obawą o nogę. 3 tyg na kanapie spowodowały, że o mojej formie sprzed miesiąca można było zapomnieć. Dniówki wychodziły ponad 50 km, ale to nie było to co w czerwcu. W mojej kiepskiej formie utwierdzała mnie Strava, pomimo tego, że szedłem na lekko, maks 3 kg w plecaku moje czasy pokonywania podejść, były słabsze od tych czerwcowych, gdzie plecak był cięższy. Pierwsze 4 dni to odpowiednio 56 km, 48 km, 48 km, 54 km, teoretycznie zgodnie z planem. Piąty dzień to koniec mej przygody po 10 km czuję znajomy mi ból, oględziny kostki i już widać opuchliznę. Tym razem dziękuje szybko, schodzę do Rytra i wracam do domu. Moim planem numer 1 jest Ukraina, a do wyjścia raptem ponad miesiąc, nie podejmuję więc ryzyka.
Znów czas regeneracji, coraz więcej obaw o stan nogi i kondycję na Ukrainie. Do aktywności wracam rowerem i spacerami. Zaliczam rowerem Wielką Pętle Bieszczadzką, oczywiście z kondycją daleką od idealnej. Trochę przechadzek po Beskidach i trzeba się pakować na Ukrainę.
W stałym składzie wraz z Kubą, Rafałem i Krzyśkiem ruszamy na wschód. Ja ze sporymi obawami o nogę, czy nie wysiądzie, czy nie będę zwalniał chłopaków, czy co najgorsze nie zejdę ze szlaku. Auto zostawiamy na przejściu w Medyce i ruszamy po przygodę życia. To co zobaczyliśmy na Ukrainie na długo zostanie w naszej pamięci. Ukraińskie góry wydają się ciągnąć bez końca, w Polsce nie spotkamy takich widoków, to zupełnie inny krajobraz. Im dalej na wschód tym piękniej.
W pierwsze 4 dni aura nas nie rozpieszcza, ciągle pada, taplamy się w błocie zupełnie mokrzy. Wraz z upływem czasu pogoda się poprawia a widoki są coraz piękniejsze a przy okazji góry coraz wyższe. Pod koniec deszczowego okresu rozpoczyna się koszmar, czyli zaczynam odczuwać dyskomfort w nodze. Podejmuję decyzję, że idę doliną, w tym czasie chłopaki pokonują szlak górskim grzbietem. Odwiedzam lokalną aptekę, smaruję nogę i powoli podążam do umówionego punktu. Ten dzień przerwy a może maść regenerują drogę i mogę dalej wędrować z chłopakami. Po 12 dniach w górach nasza przygoda roku dobiega końca w pełnym składzie. Wracamy do Polski z przystankiem we Lwowie z bagażem doświadczeń i kolejnymi planami na rok 2022.
Ostatni kwartał roku to wyprawy z aparatem, odwiedziłem Bieszczady, pokręciłem się po Beskidach, odwiedziłem również Tatry celem podzielenia się z wami jesiennymi krajobrazami polskich gór. Relacje z tych wypraw możecie znaleźć w wpisach na blogu.
2021 rok to wiele kilometrów w nogach, wiele pięknych miejsc, dużo pięknych kadrów. Co przyniesie 2022. Mam nadzieje, że uda się wykręcić jeszcze lepsze cyferki. Cele są bardzo ambitne, bogaty w doświadczenia wiem, że ich realizacja będzie wymagała jeszcze większego zaangażowania w trening i aktywność praktycznie każdego dnia.
Cele 2022
Numerem jeden jest kontynuacja Łuku Karpat, przed naszą czwórką najdłuższy i najbardziej wymagający odcinek Karpat Ukraińskich. Przed nami ponad 800 km gór, wyprawę planujemy na sierpień.
Numer dwa to powrót na Ukrainę, tym razem z aparatem. Podczas wędrówki ukraińskimi szlakami moja wyobraźnia malowała wiosenne kadry tych pięknych gór. Chcę tam wrócić na przełomie maja i czerwca kiedy zieleń będzie najbardziej żywa, gdy przyroda będzie się budzić do życia. Moim celem jest Połonina Borżawa, Krasna i Świdowiec.
Ukraina i Rumunia to główne cele na 2022, cele których realizacja będzie wymagała wielu mniejszych wędrówek, budowania swojej kondycji i obycia w terenie górskim. Zanim wyjadę na Ukrainę spędze wiele dni w górach, pewnie większość z nich a aparatem. Najbliższe plany to zimowe Tatry i Bieszczady, nie wspominam o Beskidach, które mam na tyle blisko, że jedyne co mnie ogranicza a raczej motywuje do wyjazdu to warunki pogodowe.
Zachęcam Was do śledzenia moich wędrówek, tych mniejszych i mocnego ściskania kciuków podczas wyprawy na Rumunie. Zachęcam Was do pozostawienia swojego @ celem zapisania się do Newslettera, to najprostszy sposób aby nie przeoczyć moich relacji, tych fotograficznych i tych bardziej sportowych.